wrażenie. Zrzucili paltoty, zdjęli filcowe miękkie kapelusze, usiedli przy stoliku, obsługiwanym przez tę, do której mieli najwięcej sympatji i znali ją dobrze.
Niemeczka przybiegła.
— Mordżen (morgen) — powiedziała, jak mówią Niemki nad Renem, siląc się na francuszczyznę. Przywitali się, zamieniając p rę wyrazów w kwestji mrozów i dobrego snu Niemeczki, za co dostali gojącą kawę z masą piany i białka, pływającego na wierzchu.
— Smakuje — szepnął jeden z nich.
— Bo ostatnia, za gotówkę — odpowiedział mu towarzysz i uśmiechnął się tak jakoś ciepło i swobodnie, jakgdyby mu to sprawiało radość i rozweselało go. — Ostatnie sześćdziesiąt feniów w sakiewce.
— Wiesz, trzeba radzić — szepnął towarzysz.
— Powiedziałeś wielkie słowo, nadzwyczajne słowo i jakie niebywałe, oryginalne...
— Trzeba — powtórzył — bo, że memu staremu zginął klucz od werthajmowskiej kasy, to wiadomo, ale ty?...
— Pensja moja wystarczyła do dziesiątego, dziś jedenasty, dwadzieścia dni do przeżycia... los! — rozmyślał się.
— Trzeba radzić! Pożycz od Lotti!
— Oszalałeś! Niemka wszystko odda, co tylko chcesz, prócz krajcarów, nie wiesz o tem?
— Wiem tylko, że ona oddała ci serce, a ty jej krajcary. Teraz na nią kolej.
— Tej kolei Niemki nie uznają. Widocznie rady twoje są wylakierowane niedorzecznościami.
— Znajdź lepsze!
— Ba! tu, m niemieckim bruku, trudno nawet o dobrą radę. Obraz nie skończony, potrzebuje modelki z palącemi się włosami, przynajmniej na dziesięć posiedzeń. Ta, z akademji, najdroższa, włosy jej
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/008
Ta strona została skorygowana.