zdał, farby mieszał, odchodził od obrazu i wracał uszczęśliwiony z odzyskanej wolności.
— Już! — zawołał Antek, podniósł arkusz zapisanego papieru i czytał podniesionym głosem, siląc się na uroczysty patos.
— Antoś, czy ty mnie czasem nie za czarno malujesz? — odezwał się smutno artysta.
— Egoisto, fanfaronie, mówiłeś, że dziewczyna cię kocha. Ty jej pierścionek oddajesz, a chcesz, aby ona wiecznie cię kochała, chodziła przy księżycu, wzdychała, schła, jak szczapa... A ty?!
— Nie, nie, przysięgam, czuje, że wart jestem jeszcze ciemniejszego czernidła, tylko być może, że nie uwierzy i chybisz celu.
— To ciotki uwierzą, rodzina uwierzy i jak zaczną bębnić jej do uszu, wybębnią cię i w tydzień nie będzie po tobie w sercu panny śladu...
— Jeżeli taki ma być rezultat — zgoda!
— Przepisz nieco drżącą ręką, a ja skoczę po lak, szpagat, płótno, zapakuję pierścionek i na pocztę. Potem mała bibka na cześć twej wolności... Kontent jesteś?
— Czuję, żem się drugi raz urodził! — zawołał Wacek. — Zostanę sam z moją ukochaną sztuką, moją boską sztuką. Przecie „stary“ mówi, że mam odrobinę talentu. Patrz — jakoś lepiej!
— Wybornie.
— Jeszcze dwa dotknięcia! — schwycił paletę i zbliżył się do obrazu.
— Teraz dwa, potem dziesięć, sto i nie skończysz listu, pierścionka nie odeszlesz, jutro znowu go zostawisz.
— Antek, nie dokuczaj! patrz, już kładę, chwytam pióro i smaruję.
Chociaż dlatego musisz zerwać, że na twojem
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/024
Ta strona została przepisana.