budziły w gromadce malarzy polskich zapał i uniesienia.
Do kawiarni przyszedł Antek, koledzy rzucili się do niego.
Zrobiła się cisza.
— Otóż „stary“ powiedział, że z Wacka będą ludzie i radzi mu, aby nie tracił nadziei, gdyż obraz spodziewa się sprzedać amerykańskiej małpie.
Wacka koledzy pochwycili na ręce i podnieśli wgórę. Lotti, uszczęśliwiona, pytała się czy dostał medal?...
— Powiedz jej, że tak duży, jak spodek od filiżanki.
Nie posiadała się z radości.
Po tak świetnej wieści należało zrobić bibę, lecz cóż, flota z kolonji polskiej odpłynęła, nie było rady, musieli poprzestać na kilkunastu kuflach piwa.
Od dnia przyjęcia przez „starego“ obrazu Wacka upłynęły dwa tygodnie. Południowy wiatr palił śnieg, niósł wiosnę, lodowa skorupa ziemi tajała, ciepłe opary wydobywały się, ziemia oddychała utajoną radością nowego życia.
Wacek z płótnem i sztalugami wylatywał z miasta w pola. Chciał kraść słońce, jego promienie i radość ziemi. Plener go brał, przykuwał; myślał o słońcu, jak o swym dobroczyńcy i jedynym przyjacielu. — „Słońca, powietrza, plam...“ Ci łajdacy Holendrzy, oni zdobyli tajemnicę uwięzienia na płótnie ruchu, powietrza i promieni słonecznych, za nimi Francuzi. Francuzi — majstrowie w plenerze. Trzeba im wykraść tajemnicę, lecz jak i za co? Gotówki mam ostatnie parę marek w kieszeni.
Smutny, zmarznięty wracał do domu, kładł płótno na sztalugach, patrzył na nie, łamał ręce, chodził po izbie i wzdychał lub deklamował na temat swego idjotyzmu.
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/030
Ta strona została przepisana.