Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/031

Ta strona została przepisana.

— Wacek, „stary“ cię woła! — huknął Antek, wpadając zdyszany — lećmy, może amerykańska małpa targuje się, może obrazu nie sprzedał i oddaje ci go... No, byłby bal!
— Skąd mu wtedy oddać dwieście marek? Z lichej mojej miesięcznej gaży? Cierpnę! Los artysty straszny! Siedzieć w szponach amerykańskiego łotra. Chodźmy!
Zatoczył się z przerażenia, poszli.
Długo stali na schodach, zanim Wacek pozwolił Antkowi zadzwonić. „Stary“ ich przyjął serdecznie.
— Przepraszam, żem cię nie pytał czy zgadzasz się na cenę — sprzedałem...
Wacek odetchnął i ze wzruszenia siadł.
— Zgadnij, za ile?...
— Dwieście marek — szepnął, uradowany.
— Sześćset.
— Profesor żartuje!...
— Zaceniłem tysiąc — dał sześćset.
Wacek oniemiał.
— Podziękujże, idjoto — szepnął kolega.
— Odbieram sobie dwieście, a dla ciebie zostaje, rachuj, cztery setki. — Położył je na stole.
— Widzę z twojej miny, że ci się przydadzą! Tylko pracuj dalej, dalej wgórę! do tej „boskiej“! tajemnicę po tajemnicy zdobywaj. Nikt cię niczego nie nauczy jeśli sam własną pracą nie podpatrzysz natury...
Wackowi, ze wzruszenia i wdzięczności, łzy świeciły w oczach.
— A teraz — zabierajcie pieniądze i w nogi. Farby mi schną, słońce świeci, muszę i ja kończyć...
Zerwali się. Wacek w milczeniu pocałował „starego“ w ramię — nie był w stanie mówić. Odeszli.
Na schodach spojrzeli na siebie.
— Antek, mów ty, bo mnie dławi.
— Nic innego, tylko „stary“ obraz twój poprawił i dla amerykanina pod twojem nazwiskiem podpisał