Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/041

Ta strona została przepisana.

Nucąc ochoczego marsza, pomknął raźno ku rogatce łobzowskiej.
Chciwy wrażeń, rad jak najprędzej spotkać się oko w oko z wiosną, mijał gęsto zabudowaną Nową wieś, szedł szybko, rozmawiał z sobą głośno i gestykulował rękami.
Pusto było na Nowej wsi, ludzie w polu i ogrodach, dzieci spały jeszcze, bydło w stajniach ryczało żałośnie do słońca. Jedne gęsi, otaczające stadka gąsiątek, gęgały gniewnie na przechodnia.
Minął pałac Łobzowski, stawy, zabudowania i niespodziewanie znalazł się na otwartem polu. Gościniec wyschnięty, biały, przecinał wielką przestrzeń pola, zamkniętą z prawej strony wałem kolei żelaznej, z lewej — kopcem Kościuszki i zielonemi wzgórzami. Zdaleka widział białe i jasne plamy chat i czerwony dach kościołka.
Z za wysokiego wału wysunął się cicho pociąg, zrobił łuk dokoła wielkiego pola i zniknął, pędząc do Wiednia. Słońce biegło z za Krakowa, rzucając jasne promienie czarów na dolinę. Czarna ziemia grzała się, z za skib wylatywały skowronki, śpiewając wiośnie, witając chłopca. Zielona trawka oddychała, szeregi drzew sterczały suche, przerażone, promienie słońca budziły je pocałunkami. Niebieski koloryt wypełniał świat, jasne słońce srebrzyło go i rozjaśniało, na skłonie widnokręgu ciemne pasy lasów zamykały przezroczem horyzont.
Młody artysta odczuwał czary. Wychowany u podnóża Tatr, w wielkich przestrzeniach i wielkich horyzontach, nozdrza rozszerzał, wzrok zagłębiał, jak młody orzeł, wypuszczony na wolność.
— Jak tu rozkosznie, jakiż tu nasz pejzaż, co za stimmung w tej ciszy, w tem drganiu jasnością powietrza! Granatowy kopiec, zielony wał, oblany słońcem, i ciemne smugi lasu. Powietrze ty moje!