— Nie całe stajanie — odrzekła. — Szeroka, cienista, na pagórku, widok z jednej strony na Kraków, z drugiej na ciemny las.
— Bosko! — zawołał Wacek. — Jaś, bierz płótno i nieś go pod lipę, tylko ostrożnie. Jaguś, jakie masz gorsety?
— Czarny, wyszywany złotem, i wiśniowy.
— Zawdziej wiśniowy i chodź pod lipę.
— Obiad trzeba warzyć, zanieść go ojcom i siostrze w pole...
— Jaga — przerwał Jaś — sam uskrobię ziemniaków, mleko przegotuję i zaniosę, a ty krowy wydoisz.
— Czy ino wydoisz?
Jaś wzruszył ramionami.
— Idźcie, paniczu, migiem za wami przylecę, tylko się przewdzieję. Panicz będzie mnie malował?
— Święta Panienkę, ale podobniusieńką do ciebie.
— Rety! — szepnęła Jagusia i wpadła do komory. Artysta raz jeszcze powtórzył: — „Bajeczna!“ — i zabrawszy pudełko z farbami i sztalugi, poszedł za Jasiem.
Na wzgórzu stała rosochata lipa, poplątane jej konary, zakończone pączkami, grzały się na słońcu, rzucając cienie na szarą murawę. Opodal stały chaty bielone, na zachodzie kąpał się w niebieskiem powietrzu ciemny kopiec, za nim pod promieniami stał Wawel, otoczony czerwonym murem i wielkiemi wieżycami na straży.
Artysta obejrzał się dokoła, uśmiechnął i zadowolony z siebie, szepnął:
— Bosko! co za myśl świetna, co za pomysł bajeczny, mnie, paryżaninowi, prosto z bulwarów, przejść odrazu do polskiej wioski, kąpać się w wiosennem słońcu i przeglądać w czarnych oczach dziewczęcia, zdziwionych — i tem zdziwieniem rozkosznych.
Ustawił sztalugi, na n ch[1] płótno, odznaczył pagórek i z gorączkowym pośpiechem zaczął szkicować
- ↑ Błąd w druku; powinno być – nich.