jestem przebranym królewiczem, dziewczę — zaczarowaną królewną, przesuwa się przed mojemi oczyma, tkwię w niej, odczuwam ją, tworzę... i pewno dlatego tak mnie ciągnie i pochłania.
Dziewczę zniknęło w chacie, Wacek siadł na murawie, zebrał pędzle, ułożył je w pudełku i umył ręce w płynącym obok wzgórza strumyku.
Przyszedł Jaś.
— Cóż Jaguś? — spytał go artysta.
— A nic, jak tylko odcedziła ziemniaki, poleciała do okna i wyglądała za paniczem.
— Gniewasz się o to na nią?...
— A za co?! Zwyczajnie, dziewczyna. Wszyćkie dziewczyny wyglądają za chłopakami,
— A ponieważ ja jestem chłopak,..
— Prawda! — zawołał.
— A więc wszystko się dobrze dzieje.
— A ino!
— Weź płótno, ja poniosę sztalugi i pudełko z farbami — i do karczmy.
Żyd schował płótno do pustej szafy i klucz od niej oddał artyście. Wacek i Jaś napili się dobrej a mocnej, zjedli razem z piętnastu jaj jajecznicę. Chłopiec odprowadził artystę do gościńca, uścisnęli się za ręce, jak przyjaciele.
— Powiedz Jagusi, że jeżeli i jutro będzie tak samo świecić słonko — przyjdę.
— Dobrze! — zawołał Jaś, biegnąc do domu.
— Niech czeka na mnie w tym samym gorsecie!...
— I w koralach, i w obszywie, jak dziś. Co niema czekać, do roboty przecie nie chodzi, ino domu pilnuje — dokończył Jaś, odwróciwszy się na gościńcu, i dalej pomknął ku domowi.
Wacek wracał do Kr kowa[1], było mu ciepło i wesoło, dziewczę patrzyło na niego przez okno. Myśl ta podniecała go. Szedł wolno, przed sobą miał Wa-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Krakowa.