ludziom, com przywiózł z Paryża, tkwić w ludzie i przez lud wydobywać z nicości sztukę polską.
Zwolnił kroku, zamyślił się i po długiej chwili zadeklamował:
„Ukochałem lud biedny nad miarę,
Bom się jego pleśnią wykołysał,
Ukochałem zwyczaje i gwarę,
Które, dziecko, z piersi jegom wyssał.“[1]
— Ludu mój, ja cię dźwignę w sztuce i postawię na wyżynach, a ciebie, Jaguś, unieśmiertelnię!...
Na drodze mijał go wóz w półkoszkach, zaprzężony w parą koni. Na wiązce siana siedział syn gospodarski w białej płótniance i spiczastym kapeluszu. Zwolnił.
— Gdzie panicz idą?
— Do Krakowa.
— Siadajcie, podwiozą was pod bramę Florjańską.
Wacek, rad zbliżyć się do ludu, skoczył na wóz, siadł na wiązce, wyjął papierosa, podał go towarzyszowi, zapalili i zaczęła się przyjacielska pogwara, jakgdyby się znali od dziesięciu lat. Wacek dowiedział się, że towarzyszowi na imię Kasper, że jest synem gospodarza na dziesięciu morgach, że jedzie do miasta po węgle, że zasiali już groch i owies, że Jaguś biedna, ale ona i jej siostra najpiękniejsze dziewczyny w całych Bronowicach. Że parobcy i dziewuchy przepadają za malarzami, że jak ich niema na jakiem bądź weselu, to ludzie mówią, że niema radości i rozweselenia... Że malarze od dziewcząt, które zarabiają od nich przy pozowaniu, wiedzą, co się dzieje we wszystkich wsiach naokoło Krakowa, a najwięcej wiedzą o weselach i wyborach. Na weselach nie ustę-
- ↑ Władysław Orkan.