— Sama będę jeść? — odezwała się tak smutno, iż Wacek rzucił pędzle, poleciał do niej. Pochwycił ją, jak dziecko, na ręce i postawił na ziemi.
Zarumieniona i zawstydzona, uciekła do izby, myśląc sobie w duchu:
— Taki mocny, a jaki ci delikatny! Matkaby milej dziecka nie podźwignęła.
I znowu w izbie zostali sami: ośmielona pewną nieświadomością siebie dziewczyna i artysta młody, o gorącej krwi, z zapierającym płuca oddechem.
— Panicz okrutnie się rwie do malowania — zaczęła.
— Bo widzisz, Jaguś, musiałem znaleźć miejsce na obrazie dla ciebie i dla łaciatej.
— To panicz mnie i łaciatą wymaluje? Ja i taciata będziemy podobniusieńkie?
— Jak dwie krople wody.
— Może dolać mleka?
— Chcesz mi pochlebić, żebym cię ładną zrobił!
— Ani mi w głowie, bo jak będę ładna, to nie będę podobna do siebie i cóż mi z tego. Chciałabym się obaczyć takusieńką drugą na obrazie.
— I cóż z tego?
— Zaśmiałabym się do siebie samej, bo przecie choć raz ujrzałabym całą.
— W Krakowie zaprowadzę cię do wielkiego lustra.
— Co mi tam lustro, co ino podrzeźnia, ja chcę żywej, coby się śmiała do mnie, a ja do niej.
— A jeżeliby płakała?...
— To i ja z nią! Myśli panicz, że ja nie płaczę? I jak jeszcze, kiej mi ino smutno na sercu.
— A kiedyż ci smutno?
— Wieleż to razy tęsknica mnie schwyciła za gardło, panicz tego nie rozumie, bo pan, ale u nas, u biedaków, smutku więcej, jak radości...
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/070
Ta strona została przepisana.