zbitą w jedną całość, i dać jej ten szalony pęd rozweselonych twarzy, rozigranych spódnic i granatowych, o czerwonych wyłogach, żupanów. Łapał pochylone pozycje rozszalałego wiru. Ręce mu drżały z rozkoszy i radości. Odczuwał w sile swego artyzmu ten szalony ruch.
— Tylko w ludzie tkwić — szeptał, rysując.
— Paniczu, na nas kolej! — zawołała Jagusia.
Skoczył przez okno, objął dziewczyną wpół, do skrzypiec rzucił srebrną koroną i zaśpiewał:
„Oj, nad górą, nad górą
Już się niebo mroczy,
Zdradziły mnie twoje,
Jaguś, czarne oczy.“
— W lewo!...
Taniec szedł, jak burza. Jęczały miarowe odgłosy podkówek, bitych o podłogę.
Wacek stanął przed muzyką, zdjął kapelusz, obcierał czoło, patrzył na Jagusią, że aż jej serce drżało z rozkoszy i kołysząc się, obyczajem wiejskich śpiewaków, ciągnął:
„Rozwija się kwiatek
Między listeczkami,
Tak się rozwijała
Miłość między nami.
Kwiatek się rozwija
I owoc nam wyda,
A nasze kochanie
Czy się na co przyda?...“
Zgrabnie, delikatnie, przytupując, leciutko zawrócił w prawo — pary za nim. Raptem muzyka ucięła wściekłego. Odrazu, jak huragan, cały łańcuch par przewalił się w lewo. Wacek padł siłą rozpędu, zatoczyła się na niego Jaguś, za nią tanecznicy. Wesołe śmiechy wypełniły izbą, muzyka ucichła. Wacek nie ruszał się, zbladł, oczy zamknął.