— Lodu! — wołał Dyzma. — Musi być lód, będziesz miał lód.
Wybiegł i za chwilę powrócił, niosąc przezroczystą bryłę.
Pod lodem ból ustawał, chory, zmęczony cierpieniem, odpoczywał, gorączka się wzmagała, usnął. Dyzma z Antkiem polecieli na Nową Wieś i wraz z weselnikami, do Bronowic małych, podejmowani przez rodziców panny młodej.
Jutrzenka zastała ich rozbawionych. Dyzma szukał Jagusi, lecz jej nie znalazł, nie pokazała się. Walek z Kaśką okrutnie wywijał, umyślnie, aby widzieli ludzie i powtórzyli Jagusi. Czuł się rozpaczą dziewczęcia za malarzem dotknięty na honorze.
— Kiedy ona nie miała wstydu drzeć się, głośno płakać i lecieć za nim, gdy go wieźli, to i ja dbam o nią tyle, co o wronę, skaczącą po zagonie. Niech leci, niech breweruje, niech włosy garściami wyrywa se z głowy, na ludzki śmiech, ja do niej gęby nie otworzę. Wstyd robi całej wsi! Co ona se myśli? Przecie się z nią nie ożeni? Głupiby był, żeby ją brał, a i ona głupia, żeby za niego szła. Ani jednego morga ziemi, ani jednego zagona?! To mi kawalir? Wodzenie pędzelkiem po płótnie chleba nie da!...
Walek włożył ręce do kieszeni i dumny swemi morgami, chodził między ludzi.
— Walusiu! — zawołała na niego Kaśka — jeszcze jednego...
— Dobrze, Kasiuniu moja — poskoczył do izby. — Ty za malarza nie dasz się na obmowisko ludzkie — dokończył w duchu.
Po oczepinach, z muzyką odprowadzono państwa młodych na ich siedzibę. Dyzma zaśpiewał im na dobranoc wesołego, muzyka przygrywała, lud się śmiał.
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/088
Ta strona została przepisana.