Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/089

Ta strona została przepisana.

Malarze powracali razem, rozmarzeni, lecz jeszcze silni i energiczni.
— Niema, jak lud — zabrał głos Dyzma. — Tak mi się nie chce do mieściska wracać!
— Bo i poco my tam idziemy? Smarować w czterech ścianach, na płaskiem płótnie płaskie figury i rzeczy bez światła i powietrza?
— Horyzontów, wielkich horyzontów, wielkiego drgania powietrza i ciepłych promieni światła. Zamknęli nas w izbach i każą malować aksamitne gałgany i uroczyste, wystrugane z drzewa, postacie...
— My, malarze „uroczystości“, a niech nas, ich i wszystkie „uroczystości“ uroczyste pioruny zatrzasną!
— Wracajmy do ludu i światła!
Stanęli.
~ Dobrze, wracajmy — rzekł poważnie Antek — ale gdzie, do kogo? Biedaki, nie mamy ani jednego zagona ziemi.
— Za pierwszy obraz, który sprzedam, kupię grunt w Bronowicach małych — rzekł poważnie Dyzma.
— I my, i my — powtarzała chórem wiara.
— Do roboty, teraz wiemy, poco i dlaczego pracować będziemy, musimy...
Od rogatek skręcili na Karmelicką, odwiedzić Wacka. Nie spał, wtłoczyli się do małego pokoiku w płótniankach i śpiczastych kapeluszach.
— Mówcie! — nalegał Wacek.
— Lud przepada za nami, mamy go i basta. Za sprzedane obrazy kupujemy grunt w Bronowicach i osiedlamy się na nim.
Wacek pociągnął Dyzmę i szepnął mu:
— Widziałeś Jagusię?
— Dobry sobie jest, dziewczę pewno, schowane