Rzucił książkę, chciał usnąć, nie mógł; przed oczami stała mu wciąż Jagusia na stopniach jednokonki, zapatrzona, ciężko oddychająca, przygnieciona ciężarem bólu... Wyciągnął ku niej ręce:
...No, chodź tu, do mnie, chodź, pieszczoto moich myśli, moich snów, przebaczam ci Walka, tylko patrz na mnie, jak wtedy, uśmiechaj się wiosną i płacz deszczem majowym, jak wtedy. Wszystko, jak wiosna, przechodzi w naturze i życiu.
„Odkąd zniknęła, jak sen jaki złoty,
Umieram z żalu, omdlewam z tęsknoty.“
...Jestem skończony idjota, romantyk z czasów Ary-Schefera, a mnie się zdawało, że we mnie impresjonizm drży z radości, dostawszy się do takiego mózgu, jak mój... Czy ty ją kochasz? A czy ty kochasz wiosnę i młodość, słońce i barwy, ciepło i rozkosz, uśmiech i piękność. Stanęło przed tobą zjawisko w słońcu i barwach, naiwne młodością, i powiedziało ci: — „Patrz! taką jest nasza wiosna...“ Kochasz wiosnę? pierwsze drżenie zbudzonego serca i pierwsze spojrzenie gorące, i pierwszy uśmiech zalotny, i pierwszy wstyd, i rumieniec pierwszy... Wiosna, płynąca na czarach młodości, stanęła przed tobą...
„Odkąd zniknęła, jak sen jaki złoty...“
Wszedł młody kolega filozof.
— Dzień bajecznie piękny, wiosna gospodaruje, aż miło. Na Skałce mrowie ludu! Ach, ten nasz lud! co za barwny, co za życie, jaka swoboda. Śmieje się, że aż niebo drży, a bawi się i tańczy, że ziemia jęczy. Robi wrażenie, że z ostatnim wykrzyknikiem duszę z siebie wyrzuci. A to fracha, wykrzykników jeszcze idzie potem sto!
— Wracasz ze Skałki? — pochwycił Wacek.