— Cały młody świat artystyczny jest tam, bawi się. Ale jak się bawi!...
— A tu noga... — szepnął Wacek, wściekły na los.
— Noga trzyma w łóżku. Dziękuj Bogu, że ją masz całą, mogli uciąć. Pyszniebyś wyglądał ze swoim temperamentem i impresjonizmem.
— A jeżeli mi każą całe życie leżeć?
— Blagujesz, bo wiesz od doktora, że za cztery dni wstaniesz.
— Cztery dni, to dla mnie cztery wieki, rozumiesz?
— Co nie mam rozumieć, ale i te dni cztery, jak wieki cztery, miną mgnieniem oka... Obłóż nogą lodem.
— Okład zmień, lodu kłaść nie wolno. Opowiadaj, kogoś widział?
Miał nadzieją, że mu coś wspomni o dziewczęciu, lecz młody kolega nie był wtajemniczony, nie odgadywał niecierpliwości chorego. Raptownie rozweseliło się na ulicy, młode głosy, śmiechy i szczebiotania dziewcząt wpadły przez otwarte okno...
— Zobacz — szepnął niespokojnie Wacek.
Kolega wyjrzał.
— Nasi i lud idą tu...
Poskoczył do drzwi, otworzył, wypadł do sieni. Chwilą słychać było szepty zawstydzenia, nareszcie cała gromada z ostatniego wesela, strojne dziewczęta i artyści razem wpadli do pokoju...
Wacek pokraśniał ze wzruszenia.
Na przodzie stała Jaguś, z podkrążonemi oczyma, uśmiechnięta, nerwowa i zarumieniona, podeszła. Wacek, milczący, podał jej rękę. Zrozumiał, że go chce przepraszać, rękę wysunął gwałtownie.
Dziewczę zbladło... Wesołość i ochota zasypały tę krótką, jak błyskawica, niemą scenę. Koledzy obstąpili chorego, dziewczęta zgromadziły się u jego nóg.
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/101
Ta strona została przepisana.