wszystkich mieszkańcach tego kraju, nie zmiażdżyła dotąd mego mózgu, nie przyćmiła mi wzroku. Żyję, patrzę, słyszę i wiem, czego się mam spodziewać, co sądzić o przystosowaniu się do warunków filistersko-mieszczańskich. Niech żyje swoboda, natura, pejzaż, barwy, światło! Tkwić w tej naturze, otoczony barwami i słońcem, chłonąć je w siebie — to rozkosz...
Jaguś stanęła przed nim uśmiechnięta, dobrze oparta na biodrach, z oczyma, do połowy przysłoniętemi rzęsami. Obejmowały ją blaski niebieskiego przezrocza, purpura słońca i niosły na kopiec. Leciała słoneczna
„ . . . rzucając niedbale
Perły, jaśminy i maki, korale!“
Zasnął...
Imieniny prezesa Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych młodzież obchodziła uroczyście, jako zacnego i kochanego człowieka. Książę Witold mieszkał w rozkosznej okolicy, tuż za Krakowem. Po skończonem przyjęciu, młodzież rozbiegła się po parku i przyległych lasach.
Na urwisku spadłej skały siedział Wacek z wyciągniętą nogą, obok niego stał oparty Edzio, młodziutki profesor historji sztuki. Palili papierosy.
— A więc kochasz?
— Alboż ja wiem? Tęsknię za nią, jak za uciekającą wiosną, potrzebuję jej widoku, jak ptak powietrza, jej uśmiechu, jej szczebiotu, jej szeroko patrzących zdziwionych, jak u sarny, czarnych oczu — i nic więcej.
— A dalej?
— Jakto — dalej?...
— Bałamucisz dziewczynę.