Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/108

Ta strona została przepisana.

— Blaga!
— Jużeś ją zbałamucił, kocha cię.
— To więc cóż?
— Ożenisz się?
— Nie pomyślałem dotąd o tem.
— Naprawdę?
— Przysięgam ci. Rozmaite mi kombinacje przy chodziły do głowy, lecz nie ta.
— Zaczyna być bardzo zabawne, gdyż cała wieś mówi o weselu Jagusi z tobą.
— Skąd wiesz?
— Nie ulega wątpliwości...
— Ależ, mój drogi, jestem biedny, nie stać mnie na kupno choćby jednego morga. Trzeba mieć własną chatę, jakąś budę na pracownię, gospodarstwo, krowę. Ja wprawdzie mam — ale długi.
— A więc się żenisz, mówiąc o gospodarstwie, własnej chacie i budzie na pracownię.
— A jeżelibym się i ożenił — cóż ty na to?
— Nic, mój drogi, lubię lud, lecz wtedy patrzę na niego z okien mego mieszkania, a mieszkam na rynku. Kocham lud na waszych obrazach, a przyznam ci się, że perfumy znoszę, ale tylko od Atkinsona; muzykę, ale szopenowską; taniec — na scenie, śpiew — na koncercie lub operze. Lubię kobiety na balu z utoczonemi białemi ramionami, szeleszczące jedwabiem.
— Nie odczuwasz natury?
— Przepadam za dobrym pejzażem, a najwięcej ze Stanisławowskiego.
— Któż ty jesteś, człowieku bez natury, kto ty jesteś?
— Ucywilizowanym. Może mnie cywilizacja przeperfumowała, nie przeczę, lecz przepadam za subtelnością cywilizacji...
— A zatem?