— Nie wyżyłbym z Jagusią, w tydzień djabliby mnie wzięli! Przyznaje — nie mam ani twej naiwności, ani twego zapału, ani twej prostoty, ani twojego serca. Może ja jestem przerafinowany, może jestem grekiem z czasów Peryklesa, może włochem z czasów odrodzenia, lecz ludowcem w waszem pojęciu nie jestem!
— Ty jesteś artystą epikurejczykiem.
— Niezawodnie, dobrze określiłeś. Wolę pałac, aniżeli chatę, marmur, aniżeli drzewo, piękny obraz, aniżeli nawet piękną naturę... Wolę Aspazję w marmurowym portyku, o alabastrowej piersi, spokojną, o palącem namiętnością oku...
— Nie widziałeś oczu Jagusi — przerwał Wacek — gdybyś je zobaczył...
— Wolałbym kulturalny wzrok i kulturalną piękność Aspazji.
— Wolałbyś... być może, lecz pragną, abyś Jagusią moją poznał — chodźmy! Niema stąd pół mili.
— Hola! — czy chcesz się znowu jutro położyć?
— Tak pragną ją widzieć!... Edziu, ulituj się nade mną, najmij wózek, pojedziemy.
— Poproszę księcia, da ci z rozkoszą powóz. Będzie nam wygodniej i milej.
— Gdybyś to zrobił, mój drogi! Tak mi się cnie za dziewczęciem, chociaż nie stoi w marmurowym portyku z alabastrową piersią.
— Wacek, dokąd ty idziesz?
— Płynę z wodą, nie wiem gdzie i dokąd. Czynię to, co tysiące ludzi, co wszyscy ludzie. Dlaczego mam być lepszym lub gorszym od innych?
— Ach, ty poczciwy narwańcze!
— Idziesz po konie? Lepiej najmij wózek.
— Zobaczymy.
Edzio, deklamując Słowackiego, poszedł.
Wacek drżał z niecierpliwości.
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/109
Ta strona została przepisana.