— Znam was, rozdelikaceni epikurejczycy, nazywający się dekadentami. Ja zostaję wierny Alinie!
Patrzył przed siebie daleko i cicho mówił:
„Widisz[1], mój Boże, ja mam serce czyste,
A przysięgając, nie złamię przysięgi.
Boże! ptaszęta u twojej potęgi
Mogą uprosić o wisienkę czarną.
Jaskółkom w dzióbek dajesz muszkę marną.
Jeśli Ty zechcesz, mój Boże jedyny,
Gdzie stąpię, wszędzie czerwone maliny,
Wszędzie maliny! maliny! maliny!...“
— Wacek, powiedz mi, jak ty ze swoją poezją i z namiętnością do Słowackiego możesz bratać się z ludem?...
Artysta się roześmiał:
— A dlaczego ty się zachwycasz Słowackim, a nie bratasz się z ludem? Powiem ci, dlatego, że ty jesteś poetą na papierze, ciebie bierze piękna, artystyczna forma, a ja czuję poezje w naturze i życiu. Dla mnie piękność natury jest niedościgłym wzorem, piękność Jagusi — niezruwnaną. Odczuwam naturę i kocham ją, rozumiem prawdę i w niej widzę poezję i dlatego na wsi, pośród ludu, wszystko mnie bierze. Prostota jest dla mnie szczerością, szczerość i prostota pięknością. Bez szczerości niema prawdy, niema piękna — jest szych, blaga, robota, konwenans, komunał, szablon, kłamstwo! Twoje greczynki z odchyloną piersią, stojące w marmurowych portykach, to znane szablony Siemiradzkiego i Alma Tademy. Pięknie wymalowane ciała i ułożone podług oklepanych prawideł. Ładne to, ale nieszczere, bo nieprawdziwe. Idę do ludu, bo tam znajduje szczerość, a szczerość w sztuce jest jej poezją, jest wszystkiem! Cóż ty na to?
Edzio podniósł wgórę głowę, patrzył w niebo i cicho deklamował:
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Widzisz.