Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/116

Ta strona została przepisana.

— Książątko zajechało po naszą Jagusię... i już! — mówiły kobiety, lud im przyświadczał. Gdy się ukazał na pagórku Wacek z Jagusią, przywitano ich radosnym szmerem.
— Jestem pod złudzeniem — szepnął Wacek do Edzia — że Alina wróciła z pełnym dzbankiem malin. Czuje zapach malin...
Edzio się ironicznie uśmiechnął:
— Mój drogi, złudzenie to szczęście!... Gdybyśmy nie patrzyli oczyma złudzenia na nasze życie i jego otoczenie, czemby ono było i czem mybyśmy w niem byli?...
— A jednak tylko się łudzić, wiecznie łudzić!...
— Świat cały złudzenie, innego świata niema. Żyć — to łudzić się. Ci, co żyją, łudzą się... Często przychodzi mi na myśl, że świat ten jest walką kolorów i cieni.
Zbliżała się do nich Jagusia, w czarne warkocze miała wplecione dwa żółte podróżniki, patrzyła jakoś potulnie, a zarazem ciepło i wyniośle, jak niewolnica i królowa.
— Idzie do ciebie, jak do swej własności.
— Wzięła mnie, jak swoją własność. Kobiety zawsze tak biorą.
Jaguś wsunęła rękę za ramię Wacka, głowę pochyliła na jego piersiach i wpatrywała się w Edzia głębiami swych oczu, które mówiły: — „Myślisz, że mi go wydrzesz, ty, co z pańskości swej nie umiesz nawet z ludźmi gadać? Myślisz, że mi go wydrzesz?...“ Ściągnęła brwi, krasa na jej czole zarysowała się, Edzio odgadł jej myśli.
— Nie wydrę go — odpowiedział. — A gdybym nawet chciał, toby mi się nie udało. Prawda, panno Agnieszko?
— Prawda — szepnęła z mocą, wierząc w swoją siłę.