wało tak jakoś serdecznie, tak ciepło, z naiwnością rozradowanej wiosny, — Patrzył, szepcąc:
„I drżę — i znów mnie ogarną płomienie
I nie wiem, gdzie iść? I gdzie oczy schować?“
— Litości! — zawołał głośno.
Jaguś, spłoszona, uciekła.
— Dosyć — powtórzył do Wacka — tu można oszaleć lub spalić się na popiół. Jedziemy. Książę prosił na wieczerzę — nie każesz mu czekać.
Wacek spojrzał za dziewczęciem — była daleko. Popędził przez dworek, pocałował matkę w rękę, ona go w czoło, mówiąc:
— Dziecko, a kiedyż znów moje oczy cię ujrzą?
— Ino, ino, matusiu — zawołał, i powoli, prowadzony przez Edzia, zszedł z pagórka i siadł do powozu. Chłopcy wiejscy zabiegli, odprowadzając gości do ostatniej chaty.
— Oświadczyłeś się — rzekł Edzio.
— Ależ broń Boże! Z matką pierwszy raz rozmawiałem, z ojcem byliśmy na słodkiej wódce w karczmie.
— Więc cóż to wszystko znaczy?
— Znaczy, że samo idzie. Raz potrącone płynie, jak fale rzeki lub wiosna-królowa.
— Nadzwyczaj oryginalne.
— Ale i nadzwyczaj naturalne i nie mogło być inaczej. Gdym nogę zwichnął, Jaguś rozpaczała głośno, przyjechałem — witają mnie, jak swego. Lud nie ma czasu na romanse. Wiosna prędko się skończy, żniwa za pasem. Tak samo i w życiu...
— Jagusia również czasu nie traci.
— Moja Jaga powiedziała mi, że mnie kocha... i co ją cały świat obchodzi! Ona kocha, pragnie, żąda. Cóż płynącą wiosnę obchodzą ludzie i ich przesądy!? Co to wszystko moją Jagusię obchodzić może?... Ko-