cha, pragnie, żąda... Przyjechał do niej królewicz, wyciąga do niego ramiona — bo kocha!
„Boże! ptaszęta u Twojej potęgi
Mogą uprosić o wisienkę czarną;
Jaskółkom w dzióbek dajesz muszkę marną,
Jeśli Ty zechcesz, Boże mój jedyny...“
— Wiesz, że mnie zawsze weźmiesz Słowackim, lecz co dalej, powiedz, co dalej? — mówił Edzio, patrząc w poczciwe, śmiejące się oczy Wacka.
— Co dalej, jakto nie wiesz? Wiosna powoli przejdzie w lato. Jaguś, jako kobieta, będzie również ładna. Oczy palące, jak słońce południa, i uśmiech ust, jako rozwiniętego kwiatu, i ten ciepły oddech, płynący przez sznur pereł białych jej zębów...
— A w jesieni?
— Ogień na kominku. Dzieci będą pracować i pomagać matce. Samo wszystko przyjdzie, wiosna się skończy niedługo. Czyż to my jesteśmy panami naszego losu?... Czyż, będąc w Paryżu, myślałem, że Jagusia zakocha się we mnie i nie będzie nijakiego wyjścia.
— Jest wyjście! — jedź do Monachjum, pożyczę ci paręset papierków.
— I poco? Edziu, powiedz, poco i naco? Czy tylko dlatego, aby zdradzić dziewczynę? Czy tylko dlatego?... Przyszedłem do niej sam, dziewczę pokochało — a więc ją rzucić, uciec, potem wyśmiać, dlatego, że chłopka, że nie nauczona w księgach, że szczera, że piękna, serdeczna?... Edziu, gdzie twoja etyka, którą wyhodowałeś w sobie na poetach świata?...
— Do pasji mnie doprowadzasz swoją logiką i bezgraniczną prostotą. Ty mężem chłopki, siedzącym w Bronowicach wśród nieokrzesanego ludu, ty, artysta od włosów do paznogci, to nie do pojęcia?!...
— A do pojęcia — ja, artysta od czuba do pięt,