mieszkający w trzech pokojach na drugiem piętrze, latający z wypasioną moją magnifiką po fiksach, z wyglansowaną grzywą, w redengocie, roznoszący plotki, jak zarazę po mieście, patrzący z okien kamienicy na drugą kamienicę i obelgujący się, że patrzę na naturę; idjotyzujący się z głupiemi gęśmi, a obelgujący głośno ludzi, że psychologję uprawiam! Mój drogi, chcąc być rzetelnym artystą, trzeba w pejzażu tkwić od rana do nocy, mieć go zawsze przed oczyma, bo nie wiesz, jaką niespodziankę zrobi światło i nowe czary ci odkryje. Młodzi pejzażyści holenderscy siedzą na wsi i jakież bajeczne rzucają dziwy. Rzetelny malarz musi w pejzażu tkwić, być otoczony naturą i słuchać, bo wtedy tylko ona do niego mówi.
— Żona — dzieci...
— Żona zajmie się gospodarstwem, cóżby robiła? Flirtować nie będzie, dzieci wychowa natura. Jeżeli córki — na żony artystów; synowie będą artystami, jak i ojciec.
— Więc to już nieodwołalne?
— Cóż mam odwoływać? — nie wołałem!...
„To nie ja winien, to lilja winna...“
Edzio pochwycił:
„A pod tym progiem, fala tak się toczy
I tak swawolna i tak ruchoma,
Że wzięła w siebie dwa nasze obrazy
I przybliżyła, łącząc je rękoma...“
— Nikt nie jest winien — dodał Wacek — tem bardziej my. Wina nawet nie powstała mi w myśli i sercu. Winien jest chyba Pan Bóg, że stworzył wiosnę i nas wiosnianych w niej!...
— A więc wszystko skończone?
— Nic się nie zaczynało. Płyniemy na falach ciepłego powietrza!... Ach, jak to rozkosznie, serce drży,