na zachodzie, pachniała świeżością rosy, lecącej z nieba.
„..Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą,
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą.
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze
Smutno mi, Boże!
..............
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu,
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże.“
Wjechali na wielkie błonia krakowskie, wilgotna murawa tłumiła odgłos wózka...
Na jasnej łunie Krakowa rysowały się ciemne wieże i od zachodu kopiec, stojący na straży...
Wielki hymn smutku leciał wprost do nieba.
Wacek urządził pracownie u siebie w domu. Okno zasłonił do połowy, sprowadził sztalugi i zasiadł do pracy nad obrazem, którego szkic miał na papierze i w duszy, taniec w lewo krakowiaka, w karczmie, na Nowej Wsi.
Pracował bez wytchnienia, czuł, że pokona trudności, że mu się uda. Kładł w obraz całą dusze swoją, całą energję i miłość do ludu. Malując, przyśpiewywał krakowiaki i myślał o Jagusi. W tłumie obrazu zrobił siebie w śpiczastym kapeluszu, nasuniętym na ucho, i Jagusię w profilu, jej wielki warkocz, rzęsy, przysłaniające oczy, i delikatny uśmiech.
Ile razy zwrócił się z pędzlem do dziewczęcia na obrazie...