— Dosyć, dosyć — szeptał do siebie — bo ją przemalujesz, wyskoczy z całości, z wiru, z ruchu... i obraz zepsujesz!...
— Dosyć! — wołał, a nie mógł wytrzymać i co kilka chwil dotykał pędzlem warkoczy Jagusi, jej twarzy i wiśniowego gorsetu.
Wszedł ojciec, Wacek się zerwał, pocałował go w ramie, wskazał mu stołek naprzeciw obrazu.
— Niech ojczulek siądzie, patrzy, krytykuje, bo, chociaż nie jesteś malarzem, masz oko, odrazu łapiesz błędy.
— Nie znam się na waszych modnych sposobach, a raczej tytułach i nazwach. Zdaje mi się, że przedewszystkiem o tytuły, o nazwy wam idzie, bo malarstwo starym porządkiem polega na dobrym rysunku, ekspresji i kolorycie.
— Prawda, niech ojciec pokaże mi wady rysunku, o to najpierw proszą.
— Nie widzę ich! jest wielki ruch i djabelna zamaszystość. Obrazem tym staniesz... Ta tylko dziewczyna, z którą tańczysz, poznałem cię odrazu, nadto wyskakuje, należy ją cofnąć. Któż ona jest? — Spojrzał na syna swym przenikliwym wzrokiem, od którego Wacek pokraśniał i powiedział cicho:
— Modelka.
— A to co innego!... — Wstał, chodził po pokoju, niespokojny. Raptem stanął przed synem.
— Rozumiem — mówił poważnie — żeście poszli do ludu: po prawdę, naturę, pejzaż, kolory! pojmuje wasze zabawy, przebierania się za parobków, tańce po karczmach z dziewczętami — od tego jesteście młodzi, artyści, narwańcy. Z tych waszych wyskoków wyrastają świetne obrazy, tryskające życiem, jak oto ten — wskazał ręką. — Lecz gdy wyskoki wesołości zmieniają się w warjacje, wtedy zaczyna się niebezpieczeństwo.
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/130
Ta strona została przepisana.