Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Przy końcu uczty ujkom i kawalerowi sympatja wzajemna tryskała z oczu, a serdeczność malowała się na twarzach. I tak, radzi z siebie, wszyscy trzej wyjechali na Bielany. Wackowi pod chorą nogę podłożono wiązkę siana i wzięto go między siebie. Jechano siarczyście, nie dając się wyprzedzić pierwszemu lepszemu ciurze z miasta.
Z wyniosłości góry bielańskiej dolatywała do ich uszu wesoła gwara bawiącego się tłumu. Serce Wackowi zaczęło mocno bić, rad był zobaczyć Jagusię i nacieszyć się nią. Ujrzała go zdaleka i zbiegła całym pędem nadół. Chciała wpaść w objęcia chłopca, lecz się bała ujków. Ukradkiem tylko pocałowała go w rękę.
— Jakżem rada — szeptała — jakżem rada i kontenta, że cię widzę, mój kwiateczku, mój chłopczyku, mój Jasiu w piosneczce! Cóż, ujkowie zezwolili?
— Jeszcze nie — odpowiedział Wacek.
— Zezwolą, co nie mają zezwolić? Jeszcze czego?... Dlaczegoby nie mieli zezwolić dla takiego królewicza? Całe Bronowice, cały świat się dziwuje i zazdrości mi.
Pod górę ujkowie poszli naprzód, Jagusia prowadziła Wacka wolno, z obawy o nogę.
— Na prawo — mówiła — tam są nasi, matusia, tatuś, Maryna i malarze z Krakowa, nikogo nie brak!
Wrzawa szalona, dziesięć kapel w niedalekiej odległości jęczało, jednocześnie wygrywały katarynki, brzęczały janczary i rozdzierały powietrze. Wielki bęben, jak oddalone działo, bił, łącząc się z głosami ludzkiemi, krzykami i śmiechem wesołości... Wszędzie mrowie ludzi, na karuzelach i djabelskich młynach, budy naładowane, boiska zapchane.
Jagusia patrzyła rozwartemi źrenicami. Upajało