— No, no, Jaga, ty wiesz swoje, a ja swoje. Chciałabyś, żeby ci cała wieś zazdrościła. Chodźwa!...
— Zaczekaj odrobinę, trawka gęsta, skubie galanto, niechże się krzepi.
— Tobyś chciała, żeby przy ludziach dała odrazu pełen skopek mleka...
A możebym i chciała, to przecie nie grzech.
— A czemże ty bądziesz maścić takiej „pani“, żeby skopcami mleka dawała?
— Nie wiesz, że tatuś kupią trzy wory otrąb? Będzie miała dosyć.
Jaś, który sam chciał wprowadzić do Bronowic krowę, odezwał się po chwili:
— Wacek wygląda, czeka, cnie mu się bez ciebie okrutnie.
— To niech wygląda i niech mu się pocni odrobinę, nie rozchoruje się. A mleko od Łysuli nie będzie mu smakowało, gdy rankiem się zerwie?! — zaśmiała się wesoło i dalejże głaskać Łysulę i tulić się do niej!...
Trzy wozy zaprzężone były po cztery konie o zaplecionych wstęgami grzywach. Na wozach, jak kwiaty w ogrodzie, lśniły się barwy szkarłatnych chustek, gorsetów, czepców i robionych kwiatów. Parobcy w czerwonych kaftanach powozili z konia! Drużbowie, koledzy Wacka, pod dowództwem Antka i księcia, w kierezjach i czerwonych krakuskach z pawiemi piórkami, harcowali obok wozów na wynajętych od Sokoła koniach.
Jechali Nową Wsią na Łobzowską, gromadki ludzi przypatrywały się, znajomi i nieznajomi witali nowożeńców głośnemi życzeniami. Na środku pierwszego wozu stał pan młody, w białej jak śnieg płótniance,