Strona:PL Shakespeare - Kupiec wenecki tłum. Paszkowski.djvu/27

Ta strona została przepisana.

Lancelot. Pójdź, ojcze. A co? Nie mogę dostać służby? Zapominam w gębie języka? Przeglądając się swojej ręce Niechno mi pokażą piękniejszą rękę na całe Włochy, którąby można choć na biblii położyć. Będęż miał szczęście! ho, ho! Naprzód tylko! Tu za ciasne pole dla człowieka: skąpa miarka kobiet; kilkanaście kobiet, to nic; jedenaście wdów i dziewięć kobiet, to kusy rysurs dla człowieka. A potem, trzy razy ledwie się wykręcić od śmierci przez utonienie i codzień się od niej wykręcać, będąc narażonym na rozbicie sobie głowy o kant łóżka z betami — kaduk mi po takich wykrętach! Dalipan, jeżeli fortuna jest płci żeńskiej, to wkrótce ją nazwę walną dziewuchą. Pójdź, ojcze; w dwa migi pożegnam się z tym żydem. Wychodzi ze starym Gobbo.

Bassanio. Załatw to, mój kochany Leonardo;
A gdy posprawiasz wszystko, com ci zlecił,
Wracaj natychmiast, bo daję dziś wieczór
Dla mych najlepszych przyjaciół. Idź, spiesz się.
Leonardo. Spuść się pan na mą gorliwość w tej mierze.

Wchodzi Gracyano.

Gracyano. Gdzie twój pan?
Leonardo. Oto przechadza się owdzie.

Wychodzi.

Gracyano. Signor Bassanio, mam prośbę do ciebie.
Bassanio. Mów, jaką? jużeś skutek jej otrzymał.
Gracyano. Muszę się z tobą zabrać do Belmontu.
Bassanio. Toć musisz, ale posłuchaj, Gracyano:
Jesteś za szorstki, za niepowściągliwy
W czynach i w mowie; są to strony, które
Pomiędzy nami uchodzą i naszych
Oczu nie rażą, ale w oczach obcych
Dają ci trochę pozór libertyna.
Proszę cię przeto, zadaj sobie pracę