Jessyka. Powiedział tylko:
Bądź panna zdrowa; nic więcej.
Szajlok. Ten urwis
Jest w gruncie nie tak zły, ale obżartuch,
Ślimak do pracy i skłonny do spania,
Jak świszcz. Nie trzymam trutniów w moim ulu,
Dlategom też go odprawił, tem chętniej,
Że poszedł w służbę do kogoś takiego,
Komu dopomódz nie omieszka pewnie
Do wypróżnienia pożyczonych worków.
Nuże, Jessyko, idź do domu. Może
Wrócę za chwilę. Zrób tak, jakem kazał;
A drzwi zarygluj. Zamknięta rzecz, święta:
Dobry gospodarz zawsze to pamięta. Wychodzi.
Jessyka. Bądź zdrów!
Jeśli mnie szczęście nie łudzi zdradziecko,
Nie mam już ojca, tyś utracił dziecko. Wychodzi.
Gracyano. Oto wystawa, przed którą Lorenco
Kazał nam czekać.
Salarino. Pora umówiona
Minęła prawie.
Gracyano. Dziw, że się tak spóźnia:
Gachowie zwykli godzinę uprzedzać.
Salarino. O, stokroć prędzej gołębie Wenery
Lecą skojarzyć świeży sprzęg miłości,
Niźli się kwapią utrzymać niezłomnie
Obowiązkową wiarę.
Gracyano. Tak się dzieje,
Bracie, we wszystkiem. Któż wstaje od uczty