Wielkiego mego przedsięwzięcia zachwiać,
Ni stanąć w poprzek między mną a skutkiem!
Zbliżcie się do mych piersi, przeistoczcie
W żółć moje mleko, o, wy, śmierć niosące
Potęgi, które niewidzialnie krążąc,
Na szkodę świata czatujecie! Spuść się,
Ponura nocy, oblecz się w najgęstszy
Dym piekieł, aby mój sztylet nie ujrzał
Rany przez siebie zadanej i niebo
Przez niedość ciemny kir mroku przejrzawszy,
Nie zawołało: Stój!
Dzielny Glamisie!
Wielki Kawdorze! Stokroć jeszcze większy
Oczekującą cię przyszłością! List twój
Daleko przeniósł mię nad zakres marnej
Teraźniejszości i w obecnej chwili
Czuję następne.
Makbet. Luba żono, Dunkan
Zjeżdża tu na noc.
L. Makbet. I odjeżdża?
Makbet. Jutro,
Taki przynajmniej jego zamiar.
L. Makbet. Nigdy
Nie ujrzy słońce tego jutra! Twoje
Oblicze, mężu, jest istną tablicą,
Na której skryte rzeczy można czytać.
Chcąc świat oszukać, stosuj się do świata,
Ubierz w uprzejmość oko, dłoń i usta,
Wyglądaj jako kwiat niewinny, ale
Niech pod tym kwiatem ukrywa się wąż.
Dołóżmy wszelkich starań, żeby tego,
Co tu ma przybyć, przyjąć jak najlepiej,
Myśl o tem tylko, memu zaś myśleniu
Pozostaw wielkie zadanie tej nocy,