Tylko tu, na tej doczesnej mieliźnie,
O przyszłe życie bym nie stał. Lecz zwykle
W podobnych razach tu już kaźń nas czeka.
Krwawa nauka, którą dajem, spada
Na własną naszą głowę. Sprawiedliwość
Zwraca podaną przez nas czarę jadu
Do własnych naszych ust. Z podwójnych względów
Należy mu się u mnie bezpieczeństwo:
Jestem i krewnym jego i wazalem.
To samo zbyt już przeważnie potępia
Taki postępek, lecz jestem, co więcej,
I gospodarzem jego, który winien
Drzwi zamknąć jego zabójcy, nie owszem
Sam mu do piersi zbójczy nóż przykładać.
A potem, Dunkan tak skromnie piastował
Swą godność, tak był nieskalanie czystym
W pełnieniu swego wielkiego urzędu,
Że cnoty jego, jak anioły nieba,
Piorunującym głosem świadczyć będą
Przeciw wyrodnym sprawcom jego śmierci,
I litość jako nowonarodzone
Nagie niemowlę, lub cherub siedzący
Na niewidzialnych, powietrznych rumakach,
Wiać będzie w oczy każdemu okropny
Obraz tej zbrodni, by wiatr łzy osuszył.
Jeden, wyłącznie, jeden tylko bodziec
Podżega we mnie tę pokusę, to jest
Wyniosłość, która przeskakując siebie,
Dąży powalić drugich.
Cóż tam?
L. Makbet. Właśnie
Wstał od wieczerzy. Po coś się oddalił?
Makbet. Czy pytał o mnie?
L. Makbet. Ty mnie o to pytasz?
Makbet. Nie postępujmy dalej na tej drodze.