Strona:PL Shakespeare - Makbet tłum. Paszkowski.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Banko. O, i tak wszystko było jak najlepiej.
Myślałem tego wieczora o owych
Trzech widmach: wróżba ich już się poczęści
Sprawdziła.
Makbet. Ani pomyślałem o nich,
Wartoby jednak w wolnej chwili znowu
O tem pomówić. Oznacz czas, kochany
Banko.
Banko. Zostawiam ci go do wyboru.
Makbet. Jeżeli zechcesz wybór mój potwierdzić,
Wypadek jego będzie ku tem większej
Czci twojej.
Banko. Żebym jej tylko nie stracił,
Chcąc ją powiększyć, a zachować zdołał
Czyste sumienie i wiarę niezłomną.
Służyć ci będę.
Makbet. Dobranoc, tymczasem.
Banko. Dziękuję, życzę ci nawzajem dobrej.

Wychodzi Banko.

Makbet. Idź, powiedz pani, żeby zadzwoniła,
Skoro ów napój dla mnie będzie gotów.
Możesz się potem położyć.

Wychodzi sługa.

Jeśli to sztylet, co przed sobą widzę,
Z zwróconą ku mej dłoni rękojeścią,
Pójdź, niech cię ujmę! Nie mam cię, a jednak
Ciągle cię widzę. Fatalne widziadło!
Nie jestżeś ty dla zmysłu dotykania,
Tylko dla zmysłu widzenia dostępnym?
Jestżeś sztyletem tylko wyobraźni?
Rozpalonego tylko mózgu tworem?
Widzę cię jednak tak samo wyraźnie,
Jako ten, który właśnie wydobywam.
Ty mi wskazujesz, jak przewodnik, drogę,
Którą iść miałem; takiego też miałem
Użyć narzędzia. Albo mój wzrok błaznem