Jest w porównaniu z resztą moich zmysłów,
Albo jest więcej wart niż wszystkie razem.
Ciągle cię widzę, a na twojej klindze
I rękojeści znamiona krwi, których
Pierwej nie było. Niema ich w istocie;
Moja to krwawa myśl jawi je oczom.
Na całym teraz półobszarze świata
Natura zdaje się martwą i straszne
Marzenia szarpią snu cichą zasłonę.
Terazto władza czarodziejska święci
Ofiary bladej Hekacie i dziki
Mord podniesiony z legowiska wyciem
Czujnego swego czatownika, wilka,
Którego odgłos jest dlań ekscytarzem,
Chyłkiem jak złodziej lub duch mknie do celu.
O, ty spokojna, niewzruszona w swoich
Posadach, ziemio, nie słysz moich kroków,
Aby kamienie nie wypowiedziały,
Gdzie idę, i nie zdradziły alarmem
Tej zgrozy, co ma nastąpić.
Ja się odgrażam, a on jeszcze żyje:
Żar czynu ziębią słów jałowe chryje.
Dalej! czas nagli; już dzwonka wezwanie
Daje mi sygnał. Nie słysz go, Dunkanie,
Bo tego dzwonka melodya straszliwa
Do nieba ciebie lub do piekła wzywa.
L. Makbet. Co ich uśpiło, to mnie ocuciło,
Co ich zniemogło, we mnie zmogło siły.
Cóżto jest? Cicho! To puszczyk zahuczał,