Makduf. O jakiejże to on chorobie prawił?
Malkolm. Są to tak zwane skrofuły. Od czasu
Mego pobytu w Anglii, jużem nieraz
Był świadkiem takiej cudownej kuracyi
Króla Edwarda. Jakim on sposobem
Wyprasza sobie to u nieba, jemu
Tylko wiadomo, lecz pewna, że ludzie
Srodze dotknięci tą plagą, opuchli,
Aż smutno patrzeć, odzyskują zdrowie,
Gdy im na szyi jakiś złoty medal
Zawiesi, cichą zmawiając modlitwę.
Mówią, że święty ten sekret zamierza
Przekazać swoim następcom. Prócz tego
Ma on proroczy dar przepowiadania,
I wiele innych zbawczych wpływów zlewa
Na lud, który go mieni łaski pełnym.
Makduf. Patrz, panie, kto się tu zbliża.
Malkolm. Ktoś z naszych,
Ale go jeszcze nie poznaję.
Makduf. Stale
Miły nam bracie, bądź nam na tem miejscu
Z serca pozdrowion.
Malkolm. Poznaję go teraz.
Oddalcie nieba to, coby nas mogło
Czynić obcymi sobie!
Rosse. Amen, panie.
Makduf. Jeszczeż tak samo w Szkocyi?
Rosse. Biedna ziemia!
Nieledwie sama sobie jest postrachem.
Nie matką nam ją zwać, grobowcem raczej,
Gdzie uśmiech tylko tym ożywia usta,
Co nic nie widzą, gdzie westchnienia, jęki,
Krzyki i łkania w krąg sieką powietrze
I przebrzmiewają bez słychu, gdzie rozpacz
Gminnym wydaje się szałem, gdzie, kiedy