Lekarz. Jużem z panią czuwał przez dwie nocy i przekonać się o prawdzie jej twierdzenia nie mogę. Dawnoż się to zdarzyło po raz ostatni?
Dama. Zaraz po wyjściu Jego Królewskiej Mości w pole. Widziałem na własne oczy, jak wstała z łóżka, zarzuciła na siebie nocny ubiór, weszła do gabinetu, wyjęła papier, złożyła go, napisała coś na wierzchu, przeczytała potem i zapieczętowawszy, położyła się znowu: wszystko to we śnie jak najgłębszym.
Lekarz. Dziwne zboczenie natury! Zostawać pod dobroczynnym wpływem snu i pełnić zarazem funkcye czuwającego. Ale pominąwszy jej przechadzkę i inne czynne manifestacye, nie słyszałażeś, pani, aby w tym sennym stanie co mówiła?
Dama. I owszem, takie rzeczy, których za nic nie powtórzę.
Lekarz. Mnie możesz, pani; potrzeba nawet, abyś to uczyniła.
Dama. Nie powtórzę nikomu w świecie; nie mam bowiem świadka, któryby to potwierdził.
Patrz pan, oto idzie! Tym samym trybem jak zawsze i najzupełniej uśpiona. Uważaj tylko, stój cicho.
Lekarz. Skąd ona wzięła tę świecę?
Dama. Stała przy jej łóżku. Ciągle musi mieć światło przy sobie.
Lekarz. Widzisz pani, oczy ma otwarte.