By swoim wrzaskiem (co się jednak stało)
Nie rozsiał trwogi. Ów ptak, chyży w nogach,
Umknął mi, śpiesznie więc wróciłem nazad,
Tembardziej, żem już posłyszał szczęk broni,
A przytem Kassya przeklinającego,
Jak jeszcze nigdy dotąd. Gdym powrócił,
Jak powiedziałem, znalazłem ich zwartych
W zaciętej walce, jaką wiedli właśnie,
Gdyś ich rozdzielił, wodzu. Oto wszystko,
Co w tym przedmiocie mam do powiedzenia.
Ludzie są ludźmi, panie; nie jednemu
Trafi się zbłądzić, i aczkolwiek Kassyo
Skrzywdził poniekąd zacnego Montana
(Jak się to w gniewie zdarza człowiekowi
Względem tych nawet, co mu dobrze życzą),
Jednakże Kassyo musiał, mniemam, doznać
Ciężkiej zniewagi od tego, co uszedł,
Zniewagi, jakiej żaden prawy żołnierz
Nie zdoła z flegmą strawić.
Otello. Wiem, Jagonie,
Ze twa poczciwość stara się tę sprawę
Postawić w świetle mniej rażącem, aby
Kassya oszczędzić. — Kassyo, sprzyjam tobie,
Ale przestajesz być mym namiestnikiem.
Otóż i wdzięczny mój anioł się zbudził. —
Muszę dać z ciebie przykład.
Desdemona. Co się stało?
Otello. Wszystko już dobrze, luba, idź się połóż.
Ran twych, Montano, sam będę lekarzem.
Hej, służba! niech go do domu prowadzą.
Jagonie, obejdź miasto i uspokój
Tych, co się mogli zajściem tem przerazić.