Wieniec lubemu dawszy cytaryście,
Jęła okrywać skronie jego w liście
Bluszczu krętego; w tem Amor po cichu
Skradłszy się szepnie: Ucieszny Symichu!
Nie lepiejżby to tymczasem w Cyterze
Przy białym lata trawić fraucymerze
I sercowładnej posłużyć bogini,
Niżeli tesknić w tej głuchej pustyni?
Słysząc to Symich począł pałać wstydem,
Począł uchodzić przed zdradnym Kupidem,
Żałośnie krzycząc: O niepokalane
Córki mądrości! jeśli wam oddane
Czystości mojej przyjemne są śluby,
Jeżeli mój rym był wam kiedy luby:
Brońcie mię teraz. — Widząc to zuchwały
Marsowic porwał kołczan pełnostrzały ,
On kołczan, który dała mu w zakładzie
Wiedma piekielna; ten najmniej o zdradzie
Wiedząc, gdy z niego śmiertonośne pręty
Położy na łuk haniebnie napięty —
Niestetyż! ledwie cięciwy pociągnie,
Za pierwszym razem Symicha dosiągnie
Strzałą, którą mu na złe porzuciła
Lachesis wściekła, gdy go polubiła.
Zatem Symicha wszystkie żywe siły,
Wszystkie uciechy żywe opuściły.
Tu koniec wzięły Sauromackie ody,
Tu symfonie, tu głośne epody
Ustały, kiedy przedniego muzyka
Zaraza bolem niezleczonym tyka.
Niemasz już, niemasz Orfeusza, który
Siedząc w pośrodku Rodopejskiej góry,
Zwabiał strónami wdzięcznemi wszelaki
Zwierz, ryby wodne i powietrzne ptaki.
Lecz jako łabędź, którego śmierć bierze,
Usiadłszy nisko przy cichem jeziorze,
Smakuje sobie koniec tego świata
I wiecznych czasów nie przeżyte lata,
Wzbudziwszy w sobie nowe melodye,
Nowe koncenty, nowe harmonie,
Krzyczy z radością wiekuiste hymny
Tak długo, aż go duch opuści zimny.
Kto kiedy większą żalu miał przyczynę,
Jako kiedy me kochanie jedyne
Śmierć nieokrotna złupiwszy z żywota
Wegnała w trudne Proserpiny wrota.
Niewinna duszo! ciebie cnoty twoje
Przyprowadziły na wieczne pokoje,