Ilekroć ja w chrościnie odbieżawszy trzody
Usiłowałem smacznej zakusić jagody,
Zawsze zabraniałaś mi; przeto je też szpacy
Świegotliwi i leśni obzobali ptacy.
Fortuna przyjaciela, bóg fortunę dawa,
Przy kim bóg, przy tym szczęście nieomylne stawa.
Jaskółka przed świtaniem zwykłe żale kwili,
Skowrónek równo ze dniem śpiewaniem się sili,
Zezula pod południe głuszy głośne gaje,
Świercz polny przed wieczorem słyszeć się nie daje —
Lecz słowik z pierwszym mrokiem siadłszy na topoli
Nie może nieszczęśliwej opłakać swej doli,
Żałuje lichych dzieci, do których się skradła
Sztuczna wiewiorka, aby oraz je pojadła;
Patrzy smutna maciora, jako zbójca krwawy
Karmi płodem niewcześnym gardziel niełaskawy,
Tymczasem to skrzydłami daremnie trzepiece,
To polatując zewsząd rzewliwie szczebiece,
Aż też nie mogąc skwierku znosić biednych dzieci;
Z krzykiem nieutulonym na topolą leci,
Tam zupełną noc świtu porannego czeka,
A nigdy nie przestając rzewliwie narzeka.
I ty Bombiko! słusznie płaczesz, twe dziewoje
Uwiedzione niewolą cierpią w Nahajowie.
Jużem był pogardziwszy kutnarskie piszczele
Począł przy serbskich gęślach śpiewać, jako wiele
Kantymir z hordyńcami znajomej drużyny
Nagle z Pokucia zagnał w tatarskie dziedziny,
Kiedy przed czwartem latem wypadłszy bez wieści
Kuczmańskim szlakiem wpadło zagonów trzydzieści.
Z żalem mi przychodziło rzuciwszy piszczałkę
Dumać, jako z Dametą siwego Menalkę,
Także Wontona z Tyrsym w niewolą pojęto,
Jako Melibeusza z Tytirusem ścięto,
Tem więcej, gdym wspominał czarną Likorydę,
Przy niej skrępowanego męża jej Licydę —
Alić coś za dziecina skrzydlasta w leszczynie
Zaczęła padwan krzyczeć o mojej dziewczynie;
Ja melodyjne słysząc dzieciny śpiewanie,
Odłożyłem na stronę niewesołe granie
Rozumiejąc, że lepiej o zalotach nucić,
Niżeli się z upadku sąsiedzkiego smucić.
Już przestają.