Dryady, które mieszkacie w Cyprysie,
Płaczcie po waszym wdzięcznym wierszopisie,
Miasto sowitych łez z twardej źrenice
Przez skórę martwą puszczajcie żywicę;
Oto hymnistę gładkobrzmiącej mowy
Zamkniono, ehej! w trunience cisowej!
Chociażże pokój podobny wam w drewnie
Otrzymał, przecie płaczcie po nim rzewnie.
Tobie ja niosę kwiateczki rożane,
Czerwone wespół z białemi zmieszane;
A jako długo na świecie pożyję,
Każdy rok niemi trunnę twą okryję.
Jeżeli kiedy moje rymy grube
Będą napotem nowej młodzi lube,
Już nie ja przez nie, lecz ty ulubiony!
Będziesz na laty potomne wsławiony.
Ilekroć Echo przez łagodne strony
Od palców moich poda głos pieszczony,
Ilekroć w cichym ozowie się flecie,
Będzie po tobie tesknić na tym świecie.
Żeby weselej twoje kości miłe
Odpoczywały, z fiołków mogiłę
Wzbudzę nad niemi; a żeby mogiła
Nie więdła, codzień będzie łzy me piła.
Nie porfirowy postawię grobowiec
Nad tobą, ale krzewisty jałowiec;
Cedry Idumskie, oliwy z Alepu
I palmowego w krąg nasadzę szczepu.
Żegnam się z tobą o duszo niewinna!
Wielkiego żalu pełna Tymorynna,
A tem mię żałość bardziej trapi nowa,
Żem ci nie dała ostatniego słowa;
Przecie, com mogła, chętniem dała tobie,
W sercum cię moim pogrzebła, nie w grobie.
Kiedyś umierał, ktoć zamknął powieki?
Kto ostatecznie żegnał cię na wieki,