Czemu mię marnie zwodzisz? nie morze żeglowne,
Nie góry powiesiste, nie mury budowne
Nie gościniec odległy, do wdzięcznej ochłody
Przystępu mi zabrania, ale trocha wody;
Nadto, co mię najwięcej w tym przypadku boli,
Naddawa mi się moje kochanie powoli;
Bo ilekroć przez wodę twarz jego całuję,
Zawsze mi złote usta podać usiłuje,
A przecie dotknąć ciała ustami nie mogę,
Do czego mały ponik zagradza mi drogę.
Lecz ty, ktokolwiek jesteś, przecz mię oszukiwasz?
Czemu odemnie z wodą przemienną upływasz?
Wynidź troszeczkę na brzeg, a obacz dowodnem
Okiem, jeźli przyjaźni twojej jestem godnym?
Najdziesz wiek pierwszy, ujrzysz dar pięknej urody;
Często mię gładkie Nimfy wzywały na gody,
Częstokroć mi wianeczki przynaszały wite,
Częstokroć upominki słały znakomite.
I ty ucieszne dziecię karmisz mię nadzieją
Krociuchną, bo na mój śmiech usta się twe śmieją;
Kiedy ściągnę do twojej białej szyje rękę,
Wzajem mię chcesz obłapić, lecz na większą mękę
Do skutku nie przywodzisz; ile razów płaczę,
Tylekroć tobie kropla z jasnych oczu skacze;
O cokolwiek się spytam, cicho odpowiadasz,
Ruszając wdzięczne wargi, szeptem sobie gadasz.
To mówiąc obaczył się: Jamże to jest, prawi,
Mnież to moja płeć własna zapalczywie trawi?
Cóż to jest? miłośnikiem zostałem urody
Mojej, twarz mię rozpala odbita od wody.
O głupie me zamysły! kogoż ja to lubię,
Mnie samego nieszczęsny i szukam i gubię.
Bogdajżem już odstąpił mizernego ciała,
Żeby dusza przynajmniej odpoczynek miała,
To mój ślub; niechaj mię śmierć łakoma połyka,
Tylko kochania mego niechaj nie dotyka.
Już siły we mnie gasną, już w młodzieńskim stanie
Dni dożywotnie skracam, ale niech zostanie
(Gdy Kloto niezbłagana członki me pokruszy)
Po mem zejściu piękniejsza cząstka mojej duszy. —
To mówiąc znowu oczy rzucił na krynicę,
Łzami śliskiemi zmoczył rzewliwe źrenice,
Łzami wodę zamącił, cień też zaraz zniknął,
A on — kędy uchodzisz? gdzie uciekasz? krzyknął,
Postój troszeczkę, abym nasycił tem oczy,
Czego dotknąć nie mogę, niżeli wyskoczy
Na wolny wiatr z więzienia duch mój utroskany. —
W tem z gniewu płaszcz na sobie rozdarł haftowany,
Dłoniami uderzając wątłe piersi, które
Od bicia krwią czerwoną sfarbowały skórę.
Strona:PL Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów.djvu/062
Ta strona została przepisana.