Zwłaszcza któregom niegdy za młodu polubił,
Żeby mię do ostatka w zeszłym wieku zgubił. —
Jakoż tak się nalazło; bo skoro noc gruba
Minęła, a jutrzenka nastąpiła luba,
Ujrzy swój nocleg dziwny: w nogach przerwa sroga,
Na boku udeptana wilczym śladem droga,
Nogi ciernie dotkliwe sposoczyło, głowę
Z czołem ociekłem szyszki osiadły borowe,
Własny bisów trużenik; dopieroż osądził,
Że równie cały żywot, jak tej nocy, błądził.
Bacząc się tedy bliskim ostatecznej zguby,
Obiecuje poprawę, czyni późne śluby,
Pisze po bliskich drzewach testament swój oną
Głownią od mary nocnej o ziemię rzuconą:
Zdrowie, sławę, majętność i sam siebie straci,
Ktokolwiek się z miłością nieporządną zbraci.
Żywo widać panowie?
I sami nie wiemy,
Czyśmy nieboszczykami, czy jeszcze żyjemy.
Czemuż to?
Jeszcze pytasz, jakobyś przychodniem
Niedawnym był do ruskich krajów przed tygodniem.
Zaź niewiesz, co nas wszystkich i naszą ojczyznę
Potkało w nieszczęśliwą teraz kozaczyznę?
Kiedy zbójcy domowi, znajomi naszyńcy,
Zprzysiągłszy się na swą krew z brzydkiemi hordyńcy,
Ze wszystkiego do skóry zdarłszy nas dostatku,
I samych zaprzedali pohańcom w ostatku?
Nigdy tak zajuszeni nie są i zażarci
Na krew uciekających myśliwców lamparci,
Nawet tak okrutnemi nad biednemi brańcy
Nie byli i nie będą nigdy bisurmańcy,
Jako nasi sąsiedzi i pobratymowie,
Co się z nami kumali; z nami hej! surowie