I uszliśmy do lasa, ztamtąd bez odwłoki
Przyszliśmy na rozświcie pod zamek wysoki.
A już pełno w kurniku ludzi było onym,
Ni strzelbą, ni żywnością słusznie opatrzonym:
Byłoć w czapkach baranich drabów niemal dwieście,
Których około jatek nazbierano w mieście;
Umieli z kobył strzelać, tylko z kapitanem
Porucznik ich już dawno dyszeli za Sanem,
Przez co i nierząd mógł bydź bez pasterzów w trzodzie;
Zbiegło też tam Podzamcze i wszystko Podgrodzie,
Stało i parę działek bez kul i bez prochu,
Inszego było ze trzy tysięcy motłochu.
Wszyscy pijacy głodni, którzy miasto walki
Wytrząsali biesagi babom i kobiałki,
Miasto warty hajducy wodę szynkowali,
A drożej ją niźżli miód pity przedawali.
Kiedy się tak morzymy na onej wierzchnicy,
Piątego dnia przypadli do nas buntownicy,
Okrywszy zewsząd górę jako mgłą szarawą,
Jedni strzelali, drudzy bieżeli knam ławą.
Tamże Tatarzy z góry puszczali nawiosy,
Huk wielki z obydwu stron w same bił niebiosy.
Skoro tedy w pół góry wbiegła ta lichota,
Najpierwej wypaliła z muszkietów piechota,
Potem na odsiecz z muru puszczono pociski:
Leciały tam kamienie, cegły, garnki, miski,
A wziąwszy pochóp z góry, kogo tylko w drodze
Potkały, witały go po głowie, po nodze —
Ten grad chmurę rozpędził chłopską, część jej wielka
Poszła w zad wywracając aż na dół koziełka.
Drugi raz niespodzianie, aniśmy postrzegli,
Kiedy Krzywonosowi łotrowie przybiegli
I poczęli dziurawić bindasami mury;
Tatarowie też strzały pościli jak chmury,
Że po wszystkim jako szczeć gęsto tkwiały dachu,
Wtenczas nabraliśmy się aż po uszy strachu,
Otoli to ognistą strzelbą, to cygańską,
Ledwieśmy odegnali szarańczę szatańską,
Miasto południowego broniło też boku,
Parząc do nich ustawnie z hakownic po oku.
Potem głód niesłychany piechocie dokuczył,
Że wielu do Kozaków przedawać się uczył.
Naostatek nie stało prochu im i lontów,
Aż musieli niektórzy knoty robić z gontów;
Przetoż nocą do miasta ustąpił burgrabi
Rzkomo dla potrzeb, za nim poszli wszyscy drabi —
A nieprzyjaciel w zamek opuszczony marnie
Wpadł, jako wilcy zwykli wpadać do owczarnie,
I tam gmin pospolity krzyczący żałośnie
Siekierami na ziemię walił jako sośnie;
Strona:PL Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów.djvu/083
Ta strona została przepisana.