Co za dziw, chociażby się Dorosz z prawdą minął,
Ponieważ się do Lachów z bojaźni przekinął,
Teraz Ruś jako może podaje w ohydę.
Bóg mi świadkiem, że prawdą, a nie fałszem idę
I najmniej nie przyczyniam, anim się do Lachów
Zaprzedał dla przegróżek abo próżnych strachów;
Ale, widząc postępki takie naszej Rusi,
I o wierze swej człowiek powątpiewać musi.
Gdyż jeźli się przypomnieć słowa boskie godzi,
Dobre drzewo owocu złego nie urodzi;
Matka nasza jest cerkiew powszechna, tej matki
Widząc tysiąckroć gorsze nad pogany dziatki,
Musiałem sobie bractwo tych wyrodków zbrzydzić,
Muszę się matki takiej (odpuśćcie mi) wstydzić;
Nie dobre towarzystwo, gorsze bractwo z czarty.
Przecie ty praw puściwszy mimo się te żarty,
Zwłaszcza, co Tatarowie natenczas robili?
Zewsząd wieńcem przedmieścia gęstym otoczyli,
Ktokolwiek się za tylne opłotki wychynął,
Żaden rąk i zasadzek tatarskich nie minął,
Niektórzy obaczywszy sąsiad swoich mordy,
Dobrowolnie przed śmiercią bieżeli do hordy;
Jakoż miłosierniejszych pohańców doznali,
Którzy i posieczonym rany zawijali
I wielu okupili z onych niedobitków
Od zabicia jawnego i katowskich zbytków;
Bowiem badając na nich, jeźli czego w ziemię
Nie zakopali, jednym chłopstwo ono ciemię
Wiciami dębowemi zakręcało, że też
Oczy im wyłaziły z ciemienia, niestetyż!
Drugim sypali węgle i prysk za pazuchę,
Niektórych goło na drwa posadziwsze suche
Podpalili; każdy tam rad nie rad powiedział,
Jeźli kędy o dobrach utajonych wiedział.
Skoro się tak krwią ludzi niewinnych zajuszą,
Ku miastu się pułkami niezmiernemi ruszą,
Część ich w domy pobliższe skradłszy się, do wałów
Często bardzo poczęli pukać z samopałów,
Że kilkanaście z straży miejskiej głów poległo.
Potem chłopstwo ze wszystkich ulic wraz wybiegło
Krzycząc: Nute mołojcy, nute! wielkim hurmem
Sypało się na wały chcąc wpaść jednym szturmem.