Strona:PL Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów.djvu/091

Ta strona została przepisana.

Mówiąc: Trudno ja rękę boską mam hamować,
Musi ogień przy suchych drwach zielone psować.
Nakoniec skoro trąby pokój wykrzyknęły,
Handlować obleżeńcy z Kozakami jęli,
Ci im bydła, legumin, dodawali jarzyn
(Że i jeńców przywodził na okup Tatarzyn)
A mieszczanie ich za to to dymem, to parą
Częstowali gorzałką i tabaką szarą —
Zwłaszcza kto miał tabakę, i prędko i tanie
Wszystkiego od nich dostał nad własne mniemanie;
Tabakę duszą zwali kozacką, a zgoła
Nie wstydał o nią prosić żaden assawoła,
Bo lubo wszystkie miało kozactwo niecnoty,
Nie miało jednak w sobie buty i pieszczoty:
Wodą a spleśniałemi żyli sucharami,
Koczowali nie w domach, lecz pod kotarami,
Ani przeli, że w mażach łubianych z Kaniowa
Wozili pszono, połcie, małdrzyki do Lwowa;
Jakoż najwięcej u nich było ochotników
Z skoromosów, leśniczych, powozan, budników,
Nawet dziegciarze brzydcy, i którzy z prasołki
Żyli, mieli swe czaty i włościańskie pułki.
Dla tegoż tak komonni bojarowie w te dni
Najmniej się nie wstydzili handlować, gdy jedni
Głowy kapustne w worach do wałów nosili,
Drudzy świnie stadami na przedaż pędzili.
Kto się też ułakomił, a z niemi daleko
Szedł od miasta, wrócił się bez odzienia lekko;
Insi szyją śmiałości zbytnie przepłacili,
Niektórzy perekopskie pola nawiedzili.
Tak to był nieprzyjaciel srogi i obleśny,
Gadał tak jako człowiek, kąsał jak zwierz leśny.
Nakoniec, gdy odstąpić już od miasta mieli,
Które obiegli byli półczwartej niedzieli,
Ostatki popalili przedmiejskich polanek;
Kto im posłał tabaki, a gorzałki dzbanek,
Wykupił od ich swoję drewnianką podniaty,
Insze wszystkie na potaż popalili chaty.
Przez dwa dni ona zgraja, jako smoła z piekła,
Straszliwą processyą od miasta się wlekła.
Skoro to ustąpiło łotrowskie mrowisko,
Pokazowało się oczom smutne widowisko:
Przedmiejskie spustoszone pożarem osady,
Splondrowane folwarki, okopciałe sady.
Gdzie przedtem budynkami ozdobne ulice
Stały, kędy ogrody były i winnice,
Wszędzie pustki okropne straszne obaliny,
Wszędzie rumy okryły i gęste perzyny;
Nie było miejsca, gdzieby pobitego chłopa
Nie leżało kupami, jak na tłoku snopa,