A to co za gromada idzie knam? dla boga!
Czy nie kozacka z czaty wraca się załoga?
Prawiebyśmy do saku zapadli im sami,
Gdyby słyszeli takie gadki między nami,
Przyjdzie milczkiem ich minąć nadstawiając uszy,
Wszak mówią, że mołczanka nikogo nie puszy.
Już też ostatniej Muzo! pomoż mi roboty
Dla mojej, ach niestety! Filorety złotej;
Winienem trochę wierszów szlachetnej jej duszy,
Któreby godne były i potomnych uszy,
Do których gdy przyłoży kto łaskawych oczy,
Łzy moje z nich obfite i żale wytłoczy.
Jeźli mi pożałujesz usługi tej lichej,
Boddajżem był zamierchnął pierwej w nocy cichej,
Niźliś się kiedy ze mną Muzo ma! poznała;
Lecz, żeś się słyszeć światu już przezemnie dała,
Sprawże to, żeby moje obydwie źrenice
W żywe się obróciły natychmiast krynice
I wypuściły z siebie ogromne potoki,
Jako krąg nieobeszłej ziemi jest szeroki,
Żeby wszystek krwawemi świat oblały łzami;
Lecz że to nie podobna, przynajmniej rytmami
Niech ja opłaczę zejście jej niepokalane
I kości jej napoję łzami ukochane;
Do czego nie trzeba mi wielkiej poetyki,
Tylko domowe żale, lamenty i krzyki
Ochełznać prostym rymem, zwłaszcza jako rzewni
Żalili jej odejścia bracia i pokrewni —
Nadewszystko Olifir przyjaciel jej luby,
Skoro Parka małżeńskie targać jęła śluby,
Z trafunku oniemiawszy stał jako słup wryty,
Tylko wzdychał, a z oczu płacz toczył obfity
Uważając cichuchno miłe pomieszkanie
Przeszłych lat, naostatek żałobne rozstanie,
Jako go błogosławiąc serdecznie żegnała,
Jako po wszystkich kątach smutno poglądała,
Jako kładła na głowę jego obie dłonie,
Jak ręce wyciągała przy ostatnim skonie
Prosząc ratunku, żeby przyjaciele oni
Modlitwami ją w ciężkiej ratowali toni.
Przypominając takie nieznośne żałości,
Stęknął i wzdychnął długo od wielkiej nudności,