Kiedy Amfijon, lutnista ćwiczony,
Na dziewięć buntów nawiązane strony
Przy cichym trącał Kaistrze, już tam naprzedniejsze mistrze,
Którzy się szczycą Taliją, celował swą melodyą;
Abowiem ciała leśne próżne ducha
Na jego granie nadstawiały ucha,
Nawet dąbrowy zielone i doliny rozróżone,
Drzewa, góry, rzeki, skały muzyki onej słuchały.
Ptacy nad jego wieszały się czołem,
Źwierz go otaczał jednostajnym kołem,
Rzeki nieme i żywioła nierozumne - owo zgoła
Wszytkie powszechne stworzenia do jego spieszyły pienia.
O boska lutni, coś za władzą miała,
Kiedyś do siebie wszytek świat zwabiała?
Co to za roskoszne dźwięki wynikały z onej ręki,
Że ich przewyborne tony przenikały płód stworzony?
Wierzę, nie miałaś inakszej wdzięczności,
Tylko żeś pieśni grała o miłości,
Która przez jedno skinienie, jakoby przez głośne pienie
Wszytek krąg ziemski pociąga i z niska nieba dosiąga.
O ogniu! który gdy się w serce wkradniesz,
Ciałem i duszą potajemnie władniesz,
Tobie gwoli na spinecie i na cichym grawam flecie,
Ty mnie daj z twych przyjemności iskierkę jednę miłości.
Niech się insze w bogate stroją złotogłowy,
Niech skarby na się biorą, niech bryzują głowy,
Niechaj dyjamentami palce swe okują,
Niech szyje zamorskiemi perłami osnują —
Fraszka szumne ubiory, fraszka i bławaty,
Bowiem nie tak na złoto ani pyszne szaty,
Nie tak się zapalają prędko na pieniądze,
Jako na przyrodzoną gładkość, ludzkie żądze.
Nie pomogą niewdzięcznej twarzy drogie sztuki,
Nie ozdobią jej włosów przyprawnych peruki,
Grunt uroda — komu tej jednej nie dostaje,
Nie dadzą jej bogactwa, ani obyczaje.
Przeto milszaś ty u mnie, nadobna dzieweczko!
Gdy się z prosta ubierasz w cieniuchne giezłeczko,
Niżeli nie pozorna panna, chociaż szatna;
Milszaś ty mnie w koszuli, dziewczyno udatna!
Jeżelić i ta cięży, zrzućże ją z siebie;
I bez niej, ma pociecho! przyjmę ja ciebie.