Tobie, lutni mowna, i wam, wdzięczne strony!
Uskarżam się na niewdzięczność Telegdony,
Która skoro mi ogień w sercu podłożyła,
Zaraz się skryła.
Pała serce, chociaż wiatry złą nadzieją
Na zapały rozżarzone zewsząd wieją,
A płomień wyniosły, który z nich wynika,
Głowy mej tyka.
Tenże pożar skoro doszedł i rozumu,
Pełno po głowie kłopotów, pełno szumu,
Już od dymów źrenice urażone płaczą,
Już łzy z nich skaczą.
Jeśliś myśli uzdrawiała kiedy chore,
Lutni, ratuj serce, póki nie przegore,
Pomóż, dokąd w ostatnią nie pójdzie perzynę
Serce jedyne.
Ale jakoż lutni! ogień ten zatłumisz,
Który swym dźwiękiem podżegać bardziej umiesz?
Gdy jeszcze Telegdonę swym głosem chwalisz,
Sama mię palisz.
Telegdono! tyś boginią ulubiła,
Która się w morzu burzliwem urodziła,
I samaś morze — zkądże na moje zniszczenie
Bierzesz płomienie?
Z oczu twych jasne płomienie wypadają,
Te spróchniałe kości we mnie podpalają,
Te mię pieką okrutnie mojemiż żądzami
Jako świecami.
Wierzę, kiedy ciało moje próżne duszy
Robak podziemny swym zębem w proch pokruszy,
Skoro na mię ognistym pojźrysz twojem okiem,
Ożywę skokiem.
Mylę się? nieubłagane twe przymioty
Raczej do morskiej podobne są istoty,
W tem burze, wichry, flagi, skały nieprzebyte
Sercu są skryte.
Ani niebo wylewając rosy płodne,
Ani wiatry powiewając kwiatkorodne,
Ani osłodzą morskiej gorzkawej paszczeki
Łagodne rzeki.
Tak też chęci zwykłe i przyjaźne
Zaloty z podarunkami nie są ważne,
Nie mają miejsca pieśni dowcipnej Kameny
U złej Syreny.
Przetóż czas na brzegu stawić suche stopy,
Póki mię nie poźrą żywcem te zatopy
Morskie, których w mem sercu ognie wodą straszną
Znienagła gasną.