A Jurek chudzina w uniesieniu błogiem
rozmawiał, jak umiał, z dobrym Panem Bogiem.
Mówił mu o lesie, o polu i łące,
zbierał szumy mrące i kwiaty pachnące,
w jedną pieśń je łączył i tą pieśń natchnioną
rzucał w głębię lasu szumną i zieloną.
Niby wiatr, co górą nad drzewami wieje,
czar młodego głosu szedł przez całą knieję...
Szedł górą, szedł dołem, z góry na dół spadał,
na czerwonych płaszczach muchomorów siadał
i, jak promień słońca, co mchy siwe złoci,
drżał na przezroczystych wachlarzach paproci,
słońcem je malował, zorzą kolorował —
całą przepaścistą knieją oczarował.
To też, gdy w tym roku z wiosną pękły lody
i w kniei wiosenne obchodzono gody,
i, jak zwyczaj każe, śród pisku i krzyku
sąd się konkursowy zebrał w mateczniku,