Patrzy Jurek, patrzy — czarny ptak na murze,
a pod murem żołdak w moskiewskim mundurze.
Karabin, jak widły, czerwona koszula...
— Prowadź ty mnie, zbóju, do swojego króla! —
Karabin, jak widły, gęba nakształt dzbana —
gdy się taki przyśni, nie zaśniesz do rana.
Patrzy Jurek, patrzy — krew zalewa oczy,
więc, jak nieprzytomny, do niego przyskoczy.
Lecz, że miał na nogach buty szybkochody,
prosto, niby strzelił, wpadł do swej zagrody.
Tu się opamiętał... A co teraz będzie?
Matuś każdą dziurę zauważy wszędzie.
Prędko ściągnął buty i pod matki okiem
po rozum do głowy poszedł wolnym krokiem.
Głowa, jak to głowa, zawsze radzić rada,
— Zdejm majtki i czapką nakryj je! — powiada.
Jakoż wkrótce Jurek przed matki obliczem
stał w słońcu, od pasa nie okryty niczem.
Strona:PL Slonski-O zolnierzu tulaczu 020.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.