Strona:PL Sofokles - Antygona (Kaszewski).djvu/38

Ta strona została przepisana.

To niesłychana, by takie pleść baśnie:
Bógby się troskał takim człekiem właśnie!
Tegożby mieli czcić bogowie sami,
Co przyszedł wydrzeć im własność; podpalić        125
Ich święte chramy[1] wsparte filarami;
Ich ziemię zburzyć i prawa obalić?
Widziałżeś, aby złych czcili bogowie?
Nie!... lecz wiem, szemrzą niektórzy ziomkowi,
Wzruszają głową, na ich karki harde        130
Jarzmo mej władzy zdaje się zatwarde.
Onito — rozum jasno wierzyć każe —
Przynętą zysku podłechtali straże.
Siła klęsk ciąży na ludziach, a przecie
Klęska pieniędzy najzgubniejsza w świecie:        135
Bo pieniądz grody i strzechy pustoszy,
Pieniądz i z prawych serc uczciwość płoszy,
Uczy postępem osiągać złe cele,
Czynów haniebnych dopuszczać się śmiele.
Lecz sprawiedliwość takich nie prześlepi,        140
Których do złego widok zysku krzepi.
Jeśli więc cenię potęgę Zeusową.
Wiedz, — a masz na to przysięgi mej słowo —
Że, gdy zbrodniarza, który pogrzebł ciało,
Nie wynajdziecie, i gdy on nie stanie        150
Przed mem obliczem, śmierci dla was mało,
Lecz w mękach wisząc złożycie wyznanie.
Byście na przyszłość mieli znak dowodny,
Gdzie zysk jest prawy, a gdzie karygodny,
Dam wam przestrogę, że z niecnych korzyści        155
Więcej się złego niż dobrego iści.


Strażnik.

Mam jeszcze mówić, czy wyruszyć w pole?


Kreon.

Czyli nie widzisz? bolą mnie twe wieści.


Strażnik.

W duszy-ż czy w uchu uczuwasz te bole?


Kreon.

Nie twoja badać, gdzie się ból mój mieści.        160


Strażnik.

Złoczyńca duszę, ja ci ucho ranię.


  1. „chramy“ — świątynie.