Nie dla mnie rozkosz małżeństwa,
Ja, ciążącego przekleństwa 60
Na was dźwigając dziś brzemię,
Zstępuję do was, pod ziemię.
Twoja śmierć, mój bracie miły,
Twe-to śluby mnie zabiły![1]
Cześć zmarłym, zaprawdę, rzecz piękna; lecz biada 65
Chcieć tego rozkazom urągać, kto włada:
A tyś się zbyt gniewem uniosła, o! luba,
Więc z własnej twej woli wynikła twa zguba.
Bez pociechy, sama jedna
W drogę śmierci idę biedna. 70
Słońca już oczami memi
Świętych blasków nie obaczę;
Ni mnie wspomni kto na ziemi,
Ni z litości druh zapłacze!
Wszak wiecie, że końcaby nie miały te żale, 75
Lubo na śmierć sądzonych nie obronią wcale.
Czemuście nie sprzątnęli jej z tych miejsc odrazu,
Jakbyście nie słyszeli mojego rozkazu?
Zakmnąć mi ją natychmiast: żywcem pogrzebiona
Na dnie czarnej jaskini niech życia dokona. 80
Przez to kraj od występnej uwolni się przecie
I ona też przestanie bruździć na tym świecie.
O zimne grobowisko! podziemna tajnico!
O ślubne łoże! wieczna, więzienna strażnico!
Gdzie ja mam się połączyć z moich krewnych gronem 85
Których liczba największa Persefony[2] plonem!
Ja umieram ostatnia, nędzna męczennica,
Wprzód, nim mnie Przeznaczenia wskazała prawica.
Lecz, ojcze! — matko! — bracie! to przynajmniej tuszę,
Że wam przybyciem mojem rozraduję duszę! 90
Bom ja mą własną ręką myła wasze ciała,
Ja-m też czystą obiatę na wasz grób wylała;
A teraz mnie tak sroga nagroda spotyka,